czwartek, 11 czerwca 2020

O domku.

    Dzień doberek w tym dziwnym, wstrząsajacym człowieczeństwem i jestestwem, czasie. Od 16 marca jestem w mieszkaniu z całą moją rodzinką bo covid19 pustoszy zdrowie i dusze zamieszkujacych Ziemię. Podobno Himalaje było widać bo zanieczyszczenia opadły i odsłoniło góry. Nie wspominajac o rybach w weneckich kanałach. Tak jaby planeta daje radę, prawdaż. Ludzkość jednak tak nie bardzo..... 
Netflix, internet, bieżąca woda i balkon uprzyjemniły bardzo mój pobyt w mieszkaniu. Azjatyckie seriale już dawno skradły me serce. Teraz wzięły sobie moją duszę. Odkryłam w czeluściach internetu ciekawą ceremonię picia kakao, gdzie używa się kakałka które jest w tablicy (w proszku się nie nadaje bo tam nie ma masła kakaowego) i wygląda jak czekolada dla pomniejszonej Alicji w Krainie Czarów.


Dopiero jak poczta dostarczyła mi to kakao i je przygotowałam wg internetowej instrukcji, odkryłam, że jest pieruńsko gorzkie. Praktykowanie wdzięczności i medytacji nie wyszło mi za pierwszym razem. Poszukałam innej instrukcji, obejrzałam filmik i druga ceremonia była smakowo lepsza. Nie miałam rozkmin czy moje życie jest tak samo gorzkie jak miało to miejsce podczas pierwszej ceremonii. Dalszych ceremonii nie było. Może zaszaleje i z tego kakao zrobię sobie super, ekstra czekoladę? Czekam na wenę. Internety są pełne pomysłów. Zrobiłam też ostatnio fit danie. Makaron z awokado. Dziecko oddało cały talerz bo zbyt ostre. Małżon oddał prawie cały talerz bo nie układało się w brzuszku i zaczęło mu się odbijać. A przepis miał 5 gwiazdek. Jedyne co zmieniłam to dałam mrożone awokado zamiast świeżego. Doświadczona w fit żarciu koleżanka zasugerowała, ze to mógł być gwóżdż do trumny tego dania.
    
    Od końca marca próbuję kupić chomika by dziecko miało towarzysza niedoli. Nie udawało się bo zwyczajnie żywych zwierząt nie było w Petsmarcie. Na czas kwarantanny wszystkie klatki stały puste. Bardzo miła pani zadzwoniła we wtorek, że już są i można przyjść w piątek. Bardzo mnie to cieszy. Dziecko uzbierało "milion" pustych rolek po papierze toaletowym i ręcznikach papierowych ( zaczęło zbierać już w styczniu), ma wielkie pudełko i będzie budować tor przeszkód dla tego futrzastego szczęśliwca. Klatka dla niego jest gotowa od kwietnia:)

    Chodzę w masce do sklepu raz na tydzień. Na spacer wychodzę rzadko (bo mam balkon). Chciałabym kawałek ogrodu gdzie bym mogła z dzieckiem spokojnie pograć w badmintona. Mój brat ma przepiękny dom z duuużym ogrodem, który ma taaaaaki potencjał że aż mi się włącza dekorator ogrodowy gdy sobie pomyślę o tych przestrzeniach. Wracając do wirusa, to tyle się dzieje na świecie ze autentycznie gubię się. Były (i nadal są) w Charlotte pokojowe protesty Black lives matter i się bałam wziać w nich udział. Widmo chorowania na covid19 mnie stopuje totalnie. Od marca, u mnie wszystko zastopowało. A waga nie. I wrócił ból kręgosłupa bo ciężko dźwigać 80 kg żywej wagi. Bo żrem. Ze stresu żrem. Bo mnie boli stan światowy. Boli mnie że nie zamanifestuję na proteście swojego oburzenia na system i sposób traktowania Afroamerykanów, nie okażę wsparcia społecznosci LGBTQ na paradzie równości (miałam iść pierwszy raz z Młodą, odwołana), nie zabiorę dziecka na konwent mangi i anime. Wszystko co chciałam zrobić to nie zrobię bo odwołane bo covid19, albo nie pójdę bo covid19. Ten lęk przed chorobą sprawia, ze czuję się jakbym oszukiwała z tym wsparciem dla Afroamerykanów czy społeczności LGBTQ. Bo tylko mówię, że wspieram ale nie działam. Wkurza mnie to. Uwielbiam drag queens ale nie pójdę na mój planowany show bo covid19. Wkurza mnie to i boli mnie to. Zdrowie rodziców i teściów jest dla mnie ważne. Mieliśmy lecieć do Polski na całe lato i nie polecimy. Nie zobaczę na żywo ani jednych ani drugich i wkurza mnie to i boli mnie to. I żrem.................................................

    Kupiłam sobie piękną bieliznę pod wpływem czarnego humoru. Coś w stylu "jak zachorować i umrzeć to przynajmniej w seksownej bieliźnie" i wyobraźcie sobie, że za mała. Zdziwienie miesiąca, prawdaż. Przynajmniej sobie popatrzę do szuflady na nią. 
Jeszcze mam takie dziwne poczucie winy, ze przecież nie mam źle a czuję się źle psychicznie. Jestem lunch lady (pracuję na stołówce i wydaję posiłki) w szkole mojego dziecka. Od połowy marca nie ma szkoły. Dużo dzieci przez tego covida19 zostało pozbawionych tego jednego ciepłego posiłku w ciagu dnia jakim jest szkolny lunch i bezpiecznego miejsca jakim jest szkoła. Na szczęscie kilka szkolnych stołówek było otwarte ( u mnie już się skończył rok szkolny) do końca roku szkolnego i rodzice mogli przyjechać z dziećmi i posiłki były wydawane. Mnie męczy ile rodziców nie mogło przyjechać i ledwo łączą koniec z końcem. 
    Zdalne nauczanie sprawdziło się u mnie świetnie. Mamy sprzęt, mamy internet. Nic tylko się uczyć. Moja rola ograniczyła się do pilnowania rozkładu dnia i przypominania kiedy i gdzie dziecko ma się zalogować. Z czasem już sama wiedziała co i jak, gdy tylko słyszała alarm w mojej komórce. Ona sama ogarniała prace domowe. Ja tylko pilnowałam terminów ich oddawania. Wszystko online. Dyrekcja naszej szkoły stanęła na wysokości zadania. Koordynacja zdalnego nauczania, zorganizowanie internetu i sprzetu dla ucznów, którzy nie mieli tego, wersje papierowe materiałów omawianych na wideokonferencjach klasowych dostępne przed szkołą. Wszystko było zrobione na tip top. Ciągły kontakt z rodzicami. Spotkania z nauczycielem jeden na jeden raz w tygodniu by po prostu pogadać i sprawdzic jak dziecko się trzyma. Dyrektorka również pozwoliła dzieciom mieć szkolne tablety i laptopy przez wakacje. To ociepla moją zlodowaciałą duszyczkę, że Ci co mogą to robią. Czy wspominałam, że przez całe wakacje raz w tygodniu jest spotkanie z dyrektorką na wideokonferencji gdzie ona czyta książkę dzieciom i później jest dyskusja? Czy wspominałam, że nauczycielka dziecka w czerwcu i w lipcu ma wideokonferencje z dzieciakami tzw zoom lunch? Moi drodzy, dyrektorka swoim przykładem inspiruje swoich podwładnych. Ona jest pierwsza na linii frontu a reszta nauczycieli idzie tuż za nią i to jest piękne widzieć wspaniałego lidera z charyzmą, w działaniu. Bardzo budujące, że w moim małym światku, lokalnie, lider staje na wysokości zadania. Kropla miodu w morzu dziegciu. Balsam na moje sterane serduszko i promyk nadziei.

    Jeszcze dodatkowo moje rozkminy mnie dobijają. Kwarantanna służy mojemu realistycznemu z kroplą pesymizmu, podejściu do życia. Widzę moje błędy, widzę niedopatrzenia. Nagle olśniewa mnie dlaczego coś  mnie denerwuje. Na przykład, mam taki błąd w systemie, że lubię sobie wymyślać scenariusze na życie. Teraz jestem w USA ale może tak się stać, ze wrócimy do Polski. Bo pewnych rzeczy jak śmierć i podatki, zmiany dopisałam. Zmiany są tak samo pewne. Wymyśliłam sobie, że rozkręcę salon urody połączony z gabinetem dietetycznym i będę sobie po pracy chodzić na jogę. Wymyśliłam sobie, że bedziemy się lubieć z tą osobą, z którą zrobię taki biznes. Że bedziemy się dogadywać bez słów. Zaznaczam, że nie znałam tej osoby. Później poznałam i okazałam się niestrawna dla tej osoby. Mój scenariusz na tecze, jednorożce, przyjaźń i miłe towarzystwo legł w gruzach. Mija drugi rok i nadal się z tym próbuje godzić. No bo jak to tak. A życie na to:" A no tak". Gdybymsy mieli życ w USA do smierci to wymyśliłam sobie salon urody skierowany do młodych mam i cięzarnych, połaczony z galerią zdjeć z sesji cieżarnych i rodzinnych. Te zdjecia robiłaby moja koleżanka, uzdolniona fotografka. Miałam piękny plan i nic z tego bo się przeprowadziłam do innego stanu. Zauważyłam, ze mam tendencje do robienia wymyślonych biznesów z osobami, które lubię albo jestem gotowa polubić. I nic mi nie wychodzi w tym kierunku. Taki żarcik od życia😅😅😅

    Od 2 lat próbuję szydełkować. W mojej wyobraźni mam dywan, serwetę, amigurumi, dodatki. Jak narazie skończyłam 2 szaliki, czapkę i jestem w trakcie torebki, która miała byc tuniką. Nie bedzie bo mam za małe doświadczenie i wybrałam za gruby sznurek.



To czarne to są boki i pasek na ramię. Zastopowałam robotę bo sznurek miętowy mi się skończył. Nie palę się by pójść do sklepu i go kupić a online nie ma tego koloru.

    Mam tez rozkminy czy jestem dobrym człowiekiem. Wychodzi mi, że niby tak ale później wskakuje, że może nie. Bo popełniłam kilka błędów będąc młodą i głupią i moja ulubiona osoba od miliona lat mnie ignoruje. Nie odpisuje na propozycje spotkania gdy jestem w Polsce, nie przyjmuje zaproszenia na bunia, nie odpisuje na życzenia. Tylko list i zdjecia mi zostały po mojej ulubionej osobie i fajne wspomnienia sprzed ery błędowej. Samolub i egoistka byłam (jestem nadal????) i w sumie nic dziwnego, że ludzie pisali ,że mnie nie znają bo mało mnie znają. No jak mieli mnie poznać skoro  tchórzliwie za ksiażkami się chowałam zamiast pogadać i wziać udział w życiu grupy? Małżon mi powiedział, że nie mam wpływu na zachowanie innych. Ja jeszcze dopiszę, że tak sobie myślę, że jeśli ja sobie sama wybaczę głupotę sprzed miliona lat i przeproszę to może inni też mi wybaczą. Jestem daleka od wybaczenia sobie i przeprosic nie ma możliwości więc inni są jeszcze dalej. Kwarantanna sprzyja w grzebaniu w błędach z przeszłosci. 

    Teraz, z każdą przeprowadzką staram się być aktywna i brać udział w grupowym życiu. Staram się budować swoja wioskę osób, które lubię i one lubią mnie. Jest trudniej bo jednak angielski to mój drugi język i straciłam szanse (lenistwo w liceum, podstawówce, gimnazjum) by gadać pewnie. Teraz jestem sparalizowana analizowaniem czy dobrze uzywam gramatyki i słów i zanim zbuduję wypowiedz towarzystwo zmienia temat. Ale dam radę^^ jeszcze nie umarłam. Nauczę się. 

    Jeden gigantyczny plus moich podróży to taki, że mam znajomych z różnych kręgów kulturowych i poznawanie takich ludzi uczy mnie w życiurobieniu. Czego uczy? Ano uczy mnie, że  ja i moja kultura, język i wychowanie nie jesteśmy pępkiem świata. Pokory uczy. Empatii. Tolerancji. I takie znajomości dają mi szansę by byc lepszym człowiekiem. 

    I na koniec chciałabym na piśmie podziękowac mojemu Małżonowi za niewyczerpane pokłady cierpliwości i miłosci, które ma dla mnie. Za delikatne popychanie w stronę C# i wiara, że będę lepszym człowiekiem. Takim mniej leniwym. I przeprosić chcę, ze widzi mnie codziennie na kanapie bimbającą i ogladajacą azjatyckie seriale kiedy on pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje, pracuje. Kocham Was dziecko i Małżonie 💖

    Długo nie pisałam to się nazbierało. 

Do miłego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz