sobota, 25 czerwca 2016

O językach obcych. Uczcie się gamonie.

Minął rok i dwa miesiące odkąd jestem na amerykańskiej ziemi. Od lutego tego roku realizuję siedmiomiesięczny kurs kosmetyczny "Fundamental Esthetics" by wrócić do życia zawodowego.
Poszłam do szkoły kosmetycznej bo mój angielski leży i kwiczy, miałam pięcioletnią przerwę w praktykowaniu i duzo rzeczy po prostu zapomniałam. I najważniejsze: tutaj bez licencji kosmetycznej nie można pracować. Licencja jest przepustką do pracy. Zeby mieć licencje trzeba zdać ich egzamin zawodowy. Trzeba znać branżowy angielski żeby zdać ten egzamin. A nie znałam angielskiego-kosmetycznego, anatomicznego, chemicznego..... Egzamin zawodowy jest dwuetapowy. Pisemny i praktyczny. Praktyczny zdaje się na manekinie.

Szkoła w Polsce trwała 2 lata i miałam tam manicure, pedicure, zabiegi na twarz i ciało. Na ciało naprawdę rozbudowane bo wchodziły w to masaże relaksacyjne twarzy i ciała.... To wszystko zajeło dwa lata. Tutaj jako kosmetyczka mogę masować twarz, ramiona i dekolt. Jeśli jest zabieg na ciało to ja nie masuję tylko "popycham produkt". Nie mam w programie manicure i pedicure czy tipsów.

Z teorią jest galop. Test na teście, testem poganiany. Wiele razy byłam sfrustrowana bo źle zrozumiałam pytanie i źle odpowiedziałam. Jeśli ktoś z was drodzy czytelnicy/czytelniczki jest w Polsce w szkole kosmetycznej i mysli pojechać w świat po niej, niech dodatkowo zainwestuje w kurs językowy z danego kraju, gdzie się wybiera. Znakomite umięjętnosci językowe są kluczowe w tej profesji. Szczególnie jeśli chcesz sprzedać produkt i wytłumaczyc jego działanie. Tutaj sprzedaż kosmetyków przez kosmetyczkę jak i edukowanie klienta są bardzo ważne. Krótko mówiac póki nie ma dzieci i się kształcicie to zainwestujcie w kurs językowy.
Będąc trzy lata w UK, podczas których zajmowałam się Młodą, nauka języka była ostatnia rzeczą o jakiej myślałam w ciagu dnia. Nie chciało mi się, nie miałam siły. Teraz żałuję ale wiem, ze gdybym cofnęła się w czasie nic bym nie zmieniła. Po prostu.

Od lutego pomykam do amerykańskiej szkoły kosmetycznej, trzy dni w tygodniu po 10 godzin. Stres mnie żre niemiłosiernie cały czas, pomimo, że radzę sobie bardzo dobrze. Żre mnie. A gdy wracam do mieszkania padam na pyszczydło, przeżuta i wypluta. W sierpniu koniec kursu. Egzamin zawodowy mnie czeka. Do tego czasu stres mnie zeżre do cna i nic już nie zostanie:P Wydmuszka człowiecza dopełznie na te egzaminy.

(Oby) Do miłego!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz